czwartek, 30 stycznia 2014

Sorry, taki mamy klimat!

W drodze na trening... (c) 1005dni

Nie trzeba jechać na koniec świata. Nie trzeba jechać na biegun, Antarktydę czy do innego równie abstrakcyjnego miejsca na świecie, które  na ogół znamy tylko z bajek lub obrazków w internecie. Wystarczy w taki dzień jak dzisiaj wybrać się na Trasę Tyniecką. Niby niedaleko, ale najpierw trzeba tam dojechać...
(c) festiwalbiegowy.pl

Jak nasz pojazd dowiezie nas na miejsce treningu, to z pewnością będzie już późno, po zmierzchu. Na szczęście ciemności w okolicach miast nie są takie bezwzględne - Kraków świeci sam z siebie;) Mimo wszystko, włączona czołówka dla bezpieczeństwa (bądź widoczny!) i możemy ruszać.
Nie trzeba w takim klimacie biegać wielu kilometrów, żeby zrobić porządny trening. Niewidoczna po zmroku, zmienna struktura śniegu Trasy Tynieckiej, w konfiguracji z obuwiem zaprojektowanym na suchy berliński asfalt, dają efekt treningu siły biegowej, koordynacji, koncentracji, propriocepcji i... zapewne wielu innych;)
(c) redbull.com
Zanurzałam się coraz bardziej w tą ciemną odchłań, skupiając się... sama nie wiem na czym. Chwila wspominek: dzisiaj mija dokładnie rok od dnia, kiedy rozpoczęłam treningi biegowe. Wtedy w Łodzi śnieg się rozpływał, też było ciemno. Z mojego dzienniczka treningowego wynika, że moje pierwsze interwały biegowe na dystansie 13 km zajęły mi... 1 godzinę i 50 minut! Tymczasem jestem tu i teraz, na Trasie Tynieckiej... Biegałam i jeździłam na tej trasie dziesiątki, jak nie setki razy, a dzisiaj, przez ten śnieg i ciemności - jakbym była w innym świecie. W dodatku bardzo, bardzo daleko od domu. Gdyby nie kłujący mroźnymi igiełkami wiatr i gps, byłabym bliska wrażenia, że w ogóle się nie przemieszczam do przodu.
(c) top1walls.com
Po  Trasie Tynieckiej biega i jeździ setki, jak nie tysiące ludzi... Dzisiaj zupełnie inaczej, zupełnie sama. Dopiero gdzieś na nastym kilometrze, na ostatnim interwale, dostrzegłam przed sobą niewyraźne sylwetki. Bear Grylls powiedziałby w tym momencie do kamery: to ludzie, jesteśmy uratowani! Motywacja, minimalne przyspieszenie, dogoniłam biegnącą parę i wyprzedziłam z radosnym okrzykiem: Dobry wieczór! W odpowiedzi, pani posądziła mnie o narażanie na zawał serca z zaskoczenia;)
(c) festiwalbiegowy.pl

A gdy już dotarłam do domu, czułam się tak, jak zdobywca najwyższego szczytu Antarktydy na zdjęciu:) Chyba brakowało mi tych zorganizowanych, zaplanowanych treningów!

Ps. Nie żebym demonizowała aktualne warunki pogodowe czy własne "osiągnięcie" w postaci treningu interwałowego po śniegu, ale tak mi jakoś te obrazki na dzisiaj pasują;)